Mało znamy Rudawy Janowickie, a jeżeli to bardziej z dwóch kółek niż z pieszych wypadów dlatego postanowiliśmy to zmienić i wybraliśmy się przez Rudawy w Karkonosze.
|
Starościńskie Skały i pozostałości po napisie Mariannenfels |
Zaczęliśmy z Trzcińska i przy pięknej pogodzie doszliśmy do Starościńskich Skał gdzie rozkoszowaliśmy się słońcem i pięknym widokiem - zaniepokoił nas trochę wał fenowy widoczny nad Karkonoszami, który oznaczała jedno pogoda tam w górach jest na pewno inna niż u nas tutaj ;-)
|
Wał fenowy nad Karkonoszami |
Ruszyliśmy dalej aby w miarę za dnia dojść na Skalnik. Byliśmy jak zwykle mądrzejsi i poszliśmy nie szlakiem tzn. jakimś duktem, niestety droga po jakiś kilkuset metrach zrobiła się dziewiczą i zostało nam torowanie drogi momentami po łydki w śniegu.
|
Zbigniew przeciera drogę |
Po ciężkim boju dotarliśmy do niebieskiego szlaku skąd już go nie zmienialiśmy i grubo po 18:00 wdrapaliśmy się na Skalnik i na Ostrą Mała gdzie mimo braku schroniska udało nam się przenocować ;-)
Pierwszy nocleg w górach i to w zimie na wysokości 930m npm zaliczony - temperatura dała nam się obudzić ;-)
|
Nasza baza na pierwszą noc |
Cała sobotnia trasa wyglądała tak:
W Niedzielę krótko po godzinie 8:00 wyruszyliśmy w kierunku przełęczy Kowarskiej - pogoda mocno się zmieniła, zrobiło się szaro ale temperatura ciągle na delikatnym plusie.
Noc pod namiotem dała we znaki dlatego szybko przy najbliżej okazji musieliśmy zjeść śniadanie co udało się w komfortowych warunkach - piękna duża wiata z ławkami i stołami. Można było zjeść jak człowiek.
Im bliżej Karkonoszy tym pogoda gorsza - na przełęcz Okraj dotarliśmy po 12:00 i mieliśmy już serdecznie dość, a najtrudniejsze dopiero było przed nami.
No ale po krótkim odpoczynku w schronisku ruszyliśmy do Jelenki gdzie po obiedzie poszliśmy w bój na Czarną Kopę i Śnieżkę. Wiatr zaczynało już dawać bardzo mocno noi podejście też zrobiło się mocne ale najgorzej było na wypłaszczeniu pod Śnieżką - prawie nic nie było widać...
|
Zbigniew gdzieś za Czarną Kopą |
Zrobiło się nie fajnie, a do tego nie było tyczek, które pojawiły się dopiero na finalnym podejściu. Jedynym plusem był brak ludzi - góry tylko dla nas. Gorzej z widokami, których nie było.
|
Prześwit gdzieś między Czarną Kopą, a Śnieżką |
Wiatr dawał w bok i prawie nas przewracał, a do tego w kilka minut nas oblodziło... Wiedzieliśmy, że jeszcze sporo przed nami. Szliśmy w końcówce od tyczki do tyczki i przerwa i tak do końca, klnąc pod nosem "gdzie to pieprzone ufo". Widoczność była gdzieś na 20m tzn. było widać następną tyczkę...
W końcu dotarliśmy na szczyt i po założeniu raków zaczęliśmy powolne zejściu do Domu Śląskiego - wiatr od Upskiej Jamy nas przewracał i baliśmy się że skulamy się do Kotła Łomniczki, po wielkiej walce udało się, a schodzenie przypłaciliśmy wybitym kciukiem i wbitym rakiem w łydkę....
W schronisku kilka osób - to był plus tego dnia, że w górach nikogo nie było no może oprócz dwóch osłów ;-)
Po ubraniu na siebie dodatkowej warstwy ciuchów ruszyliśmy do Strzechy już w totalnej ciemności i zamieci. Gdyby nie tyczki i czołówki zgubilibyśmy się.
|
Droga z Domu Śląskiego do Strzchy |
Koło 20:00 dotarliśmy trochę wymordowani do bazy, gdzie w totalnej ciszy doceniliśmy ciepło, wygodne łóźko i prysznic.
Cała trasa to 26km - na poniższej rozpisce nie ma dojścia do Strzechy z domu Śląskiego.
Wydaje się, że jak na zimę to jednak trochę za dużo.
W poniedziałek już zeszliśmy tylko do Karpacza, a potem autobusem i taxi do Trzcińska skąd w miarę szybko dotarliśmy do domów.