środa, 8 października 2014

Cres - from no stress to very big stress

A więc po kilku miesiącach ciszy na blogu powracam z myślę ciekawą przygodą. Pod koniec września w składzie: Darek, Zbyszek, Waldek i ja udało nam się wyjechać do Chorwacji w celu opłynięcia największej wyspy na Adriatyku - Cresu. Podróż nie należała do przyjemnych ale te 16 godzin zleciało dość szybko. Nie ma co udawać kierowcy rajdowego jak się ma 4 długie kajaki na dachu więc osiągaliśmy maksymalną prędkość na poziomie 110km/h.
Przed wyspą Krk zrobiliśmy jeszcze zakupy - najważniejsza była słodka woda, ja kupiłem 7 butelek, znaleźliśmy miejsce na wodowanie w miejscowości Omisalj gdzie rozpoczęliśmy się przygotowywać do długiego pływania.
Omisalj - początek przygody
Porzuciliśmy auto przy pobliskim sklepie i do wioseł. Czasu nie mieliśmy zbyt wiele i po dwóch godzinach znaleźliśmy miejsce w pięknej cichej zatoce gdzie po 13km już przy chowającym się słońcu niedaleko Malinska rozbiliśmy pierwszy biwak.
W oddali Cres 
W Niedzielę trochę pospaliśmy i po szybkim śniadaniu przed 10:00 byliśmy już na wodzie.
Ruszyliśmy aby się przedostać na wyspę Cres.
Cres jeszcze widziany z wyspy Krk
Początkowo w planach mieliśmy przepłynięcie w najwęższym miejscu ale biorąc pod uwagę pogodę i lekko zmarszczone morze po założeniu fartuchów ruszyliśmy na wyspę Plavnik bo to był nasz pitstop dużo wcześniej i po 6km byliśmy przy wyspie a biorąc pod uwagę, ze nie napieraliśmy za mocno postanowiliśmy od razu zrobić jeszcze 1000m i być już przy brzegu Cresu.  
Wyspa przywitała nas bardzo surowym i niedostępnym brzegiem. 
Brzeg wyspy Cres
Zrobiliśmy sobie krótką przerwę na posiłek i kąpiel i ruszyliśmy na południe. Po 16:00 misliśmy już piękny biwak i pierwsze spanie na kamieniach ;-) Jednak było warto bo miejsce i widoki były takie:

Takim oto biwakiem rozpoczęliśmy Cres
Widok na wschód
Obudził nas piękny wschód, śniadanie, pakowanie, nurkowanie i o 8:30 byliśmy już w kajakach. Jednak nie rozpędziliśmy się zbytnio i delikatnie płynąć podziwialiśmy piękne wysokie brzegi wyspy z ich gospodarzami czyli sępami płowymi - strażnikami wyspy Cres. Naliczyliśmy 50 sztuk co jak się później okazało stanowi jakąś 1/3 całej ich populacji na wyspie.

Pierwszy i jedyny wschód na wyspie 
Sępy
No ale po takim rozleniwieniu i pluskaniu w wodzie przyjęliśmy zjebkę w stylu "siedzieć to możecie w Poznaniu" więc zabraliśmy się do wiosłowania i zaliczając jak zwykle kąpiel i obiad dotarliśmy do kolejnego biwaku, który znajdował się na południowym cyplu. Mieliśmy piękny widok na wyspę Losinj, której światła mówiły nam, że gdzieś tam daleko jednak jest cywilizacja. Nie daleko nas rozbił się kajakarz-solista-bez namiotowiec ze Słowenii.
Kolejny dzień zaczął się ode mnie dość ciężką pobudką a mianowicie moja dolna warga wyglądała jak ta z Foresta Gumpa, którą posiadał niejaki Bubba ;-) Od tego czasu pojawiały się docinki typu "o twój kuter na krewetki płynie"... Trzeba było jakoś sobie poradzić ale błąd to brak pomadki ochronnej - jednak słońce i sól szybko robią swoje.
Płynęliśmy przez Osor pierwszą stolicę wyspy gdzie chłopaki zrobiły małe zakupy i nabraliśmy trochę słodkiej wody a biwak mieliśmy na zachodniej stronie gdzieś na wysokości jeziora Vransko.

Prowizoryczna ochrona przed syndromem Bubby
Dopływamy do byłej stolicy wyspy - Osor
 Środa miała być kolejnym lajtowym dniem - 20km w tym czilałcik w stolicy wyspy o tej samej nazwie co wyspa. Jak się okazało na końcu przepłynęliśmy znowu coś koło 40km ;-) W ten dzień mieliśmy najgorszą pogodę tzn. duże zachmurzenie ale ciepło a dodatkowo bardzo parno. Po dopłynięciu do miasta zrobiliśmy zakupy, skorzystaliśmy też z bankomatu.
Warto wspomnieć też o warunkach na wodzie bo jak się później okazało był to ostatni dzień kiedy mieliśmy morze delikatnie pofałdowane jak to określił Darek nie były to nawet "zmarszczki" a raczej "celulit" ;-)
Po dopłynięciu na biwak zrobiliśmy wieczorem jedyne przez cały pobyt ognisko, wypiliśmy po kubeczku wina i koło 21:00 zapadliśmy w sen tak jakbyśmy przeczuwali, że w czwartek przeżyjemy coś niezwykłego...

Dopływamy do stolicy wyspy
Standardowy posiłek - makaron z sosem
Pogoda w czwartek wróciła do normy - znowu słonecznie ale już wyczuwało się wiaterek. Mieliśmy około 8km do portu w Porozinie więc ruszyliśmy przed siebie. Po niecałej godzinie płynięcia założyliśmy fartuchy, woda zaczęła się bardzo szybko zmieniać. Pojawiły się fale. Dopłynęliśmy po 2 godzinach do portu, ja byłem już lekko przerażony, fale były takie że kajak Waldka znikał ale jego ciągle widziałem. Wiało od lądu centralnie mieliśmy pod wiatr i wiedzieliśmy że mamy przed sobą opłynięcia wyspy od strony północnej więc spodziewaliśmy się nie za ciekawych warunków przed dobre 10km. Chłopaki w porcie uspokoili mnie, że jest na razie luz i pływali w dużo gorszych warunkach. Przebraliśmy się trochę cieplej, oczywiście na naszych piersiach pojawiły się kamizelki asekuracyjne o fartuchach nie wspominając. Początek był w miarę łagodny, jednak przy wpływaniu na północny brzeg wyspy dostaliśmy srogą lekcję od Posejdona. Pojawiły się naprawdę wysokie fale (oszacowaliśmy je na minimum 3 metry). Po jakiś 5 kilometrach udało nam się znaleźć małą zatokę gdzie wszyscy padliśmy.
Ruszamy z Poroziny - bandera napięta jak nigdy
Krótki odpoczynek na jedynej przerwie
Po krótkiej regeneracji ruszyliśmy dalej mając przed sobą do przepłynięcia północną cześć wyspy, gdzie najbardziej dmuchało od Rijeki. Kajak Waldka już mi nie znikał bo znikał cały Waldek, który był ode mnie w odległości może 5 metrów dodatkowo jego słowa "o k... robi się coraz gorzej" nie podbudowały mnie...Było naprawdę nie wesoło. Oprócz fal wiatr wyrywał nam wiosła z rąk... Co gorsza nie mogliśmy płynąć blisko brzegu bo robił się bardzo nie przyjemny przybój. Fale mieliśmy cały czas nie regularne - a przed nami dobre 5km płynięcia w takich warunkach. Jakby tego było mało nie mieliśmy szans na wycofanie się - wysokie klify tylko nas dobijały i nie odsłaniały żadnego azylu. Wszystko było tylko w naszych rękach i głowach. Po opłynięciu północno-wschodniego cypla wiatr zelżał i płynęło się już zdecydowanie lepiej. Dopłynęliśmy na plaże w Beli gdzie padło kilka niecenzuralnych słów łącznie z groźbami telefonów do co niektórych żon... 

Tuż po dopłynięciu
Tym razem się udało 
Grupa nurków, która miała u bazę wskazała nam miejsce oddalone o jakieś 200m osłonięte od wiatru gdzie mogliśmy zostać na noc. Podsumowując dzisiejszy dzień oceniliśmy, że warunki w jakich płynęliśmy to 5-7 w skali Beauforta co przy założeniu, że na morzu powinno się pływać przy max 3 oznacza nic więcej jak tylko wielką głupotę. Po prostu poszczęściło nam się, a ewentualna wywrotka mogła by skończyć się tragicznie bo ja nie widziałem możliwości akcji ratunkowej.
Po takim dniu ustaliliśmy ze Zbigniewem, że odpuszczamy i kończymy przygodę ale po spotkaniu zarządu stwierdziliśmy, że płyniemy do portu w Merag skąd korzystając z promu wracamy na wyspę Krk.
Rano znowu trochę wiało i pojawiła się fala która jednak po godzinie kompletnie ucichła aby jakieś 5km przed portem pojawiła się na nowo. Więc znowu trochę bujało ale w porównaniu do dnia poprzedniego było bardzo bezpiecznie.

Nagle morze stanęło
W drodze na wyspę Krk
Pozostało nam tylko szybko kupić bilety na prom (wyszło z kajakiem za osobę 18 kun) i po 30 minutach byliśmy już na wyspie skąd zaczynaliśmy naszą przygodę. Leniwie płynęliśmy i delektowaliśmy się ostatnimi kilometrami naszej wycieczki bo uznaliśmy, że w sobotę już nie płyniemy. Zaszaleliśmy i nocleg spędziliśmy na dużym polu campingowym w miejscowości Krk - jednak ciepła woda i toalety nas skusiły. 

Wypływamy z portu Valbiska
Camping
Wieczorem poszliśmy zwiedzić starówkę, zafundowaliśmy sobie normalny obiad w restauracji.
W Sobotę Waldek przemieścił się autobusem po samochód i już o 10:00 zaczęliśmy pakowanie naszych zabawek. Po drodze jeszcze zakupy tutejszych przysmaków i koło 12:00 opuszczaliśmy na dobre wyspę Krk, a przed nami rysowała się podróż do domu na 15-16 godzin...
Podsumowując cały wyjazd to mieliśmy 6 pełnych dni płynięcia + 2 godziny w sobotę po przyjeździe. 
Przepłynęliśmy około 250km. 
Spaliśmy 6 razy na dziko i raz na campingu.
Pogoda rewelacja, noce ciepłe (15 C), adriatyk 19 C. 

Trochę cen z marketu Plodine (niestety Chorwacja jest dużo droższa niż np. Majorka)
* woda najtansza 1,5l - 2,5pln, 
* kawiorek - 4,00pln,
* gulasz w puszcze 300g - 12,00pln
* makaron z sosem porcja niby na dwie osoby ;-) - 9,00pln
* wino 3l - 18,00pln
* wino 1l - 9,00pln
* piwo 0,5l - 4,00pln

Cały wyjazd przedobry i na pewno tu jeszcze wrócimy - w końcu Chorwacja ma około 80 wysp ;-)