poniedziałek, 8 grudnia 2014

Szwecja - Piława

Na zakończenie sezonu postanowiliśmy odwiedzić znaną nam agroturystykę w Szwecji i tym razem udało nam się szczęśliwie dojechać - w zeszłym roku plany pokrzyżował nam Xawery.
W Sobotę zaczęliśmy z naszej agroturystyki a chcieliśmy zakończyć przy drodze do Krępska. Niestety mrozy dało o sobie znać i zalew był zamarznięty dlatego zmuszeni byliśmy zakończyć w Zabrodziu.
Przed naszą bazą w Szwecji 
Walka na lodzie - zalew, Zabrodzie
 Tego dnia udało nam się pokonać 17km, a po powrocie czekała nas jeszcze sauna.

W Niedzielę ruszyliśmy w kierunku Nadarzyc gdzie jakieś 5km przed nimi zatrzymaliśmy się przy pozostałościach po moście czołgowym z którego rozpoczęliśmy spływ do Szwecji. Pogoda była zdecydowanie bardziej zachęcająco choć ciągle temperatura bliska zeru. Szybkim tempem bez przenosek i przerw po niespełna 3 godzinach i 15km dotarliśmy do naszej bazy gdzie posilając się i pakując po godzinie ruszyliśmy w kierunku Poznania.
Ogólnie nie zmarzliśmy no może poza stopami - buty neoprenowe i 2 pary skarpet to zdecydowanie za mało.
Pokonaliśmy dwa etapy po kilkanaście kilometrów co jak na tą porę roku myślę, że jest optymalnym dystansem.
Gdzieś w okolicach Zdbic

poniedziałek, 10 listopada 2014

Do Gniezna

Od kilku lat chodziło mi to po głowie. Po namowach Andrzeja w końcu przejechałem ten odcinek i na pewno było warto - szczególnie do Dziekanowic. Na przejażdżkę wybraliśmy się w składzie: dwa andrzeje i jeden kuba. Był to jego debiut i spisywał się dzielnie. Choć na początku jak zwykle wyrwał na czoło i potem trochę to odczuwał jednak możemy mu to wybaczyć - toż to młokos i dopiero uczy się pedałowania ;-)
Pogoda nas nie rozpieszczała ale w listopadzie nie można za bardzo wybrzydzać.
Przerwa nad jeziorem Dębiniec koło Promna
Z jedną przerwą dotarliśmy do Lednicy gdzie wszystko było pozamykane. Podjechaliśmy do karczmy gdzie przy stolikach przy jeziorze zabraliśmy się za lunch - palnik+butla i fasolka po bretońsku poszła błyskawicznie.
Po 30 minutach musieliśmy się zebrać bo robiło się zimno i ruszyliśmy do pierwszej stolicy Polski - pozostało nam 20km. Tu droga już było bardziej monotonna oprócz dwukilometrowego oesu po dość pagórkowatej drodze, który przyniósł nam trochę frajdy. 
Dojeżdżamy
W Gnieźnie przy rynku małe zakupy i do bany, którą do Głównego dojechaliśmy w jakieś 40 minut. Jazda bardzo komfortowa - cały wagon rowerowy dla nas ;-)

Podsumowując to zrobiłem z domu do Gniezna jakieś 75km. Wyjazd o 9:00, a z powrotem na głównym byliśmy już coś przed 17:00. Ogólnie polecam bo trasa jest bardzo urozmaicona - od leśnych dróg, po drogi wojewódzkie ;-)

środa, 8 października 2014

Cres - from no stress to very big stress

A więc po kilku miesiącach ciszy na blogu powracam z myślę ciekawą przygodą. Pod koniec września w składzie: Darek, Zbyszek, Waldek i ja udało nam się wyjechać do Chorwacji w celu opłynięcia największej wyspy na Adriatyku - Cresu. Podróż nie należała do przyjemnych ale te 16 godzin zleciało dość szybko. Nie ma co udawać kierowcy rajdowego jak się ma 4 długie kajaki na dachu więc osiągaliśmy maksymalną prędkość na poziomie 110km/h.
Przed wyspą Krk zrobiliśmy jeszcze zakupy - najważniejsza była słodka woda, ja kupiłem 7 butelek, znaleźliśmy miejsce na wodowanie w miejscowości Omisalj gdzie rozpoczęliśmy się przygotowywać do długiego pływania.
Omisalj - początek przygody
Porzuciliśmy auto przy pobliskim sklepie i do wioseł. Czasu nie mieliśmy zbyt wiele i po dwóch godzinach znaleźliśmy miejsce w pięknej cichej zatoce gdzie po 13km już przy chowającym się słońcu niedaleko Malinska rozbiliśmy pierwszy biwak.
W oddali Cres 
W Niedzielę trochę pospaliśmy i po szybkim śniadaniu przed 10:00 byliśmy już na wodzie.
Ruszyliśmy aby się przedostać na wyspę Cres.
Cres jeszcze widziany z wyspy Krk
Początkowo w planach mieliśmy przepłynięcie w najwęższym miejscu ale biorąc pod uwagę pogodę i lekko zmarszczone morze po założeniu fartuchów ruszyliśmy na wyspę Plavnik bo to był nasz pitstop dużo wcześniej i po 6km byliśmy przy wyspie a biorąc pod uwagę, ze nie napieraliśmy za mocno postanowiliśmy od razu zrobić jeszcze 1000m i być już przy brzegu Cresu.  
Wyspa przywitała nas bardzo surowym i niedostępnym brzegiem. 
Brzeg wyspy Cres
Zrobiliśmy sobie krótką przerwę na posiłek i kąpiel i ruszyliśmy na południe. Po 16:00 misliśmy już piękny biwak i pierwsze spanie na kamieniach ;-) Jednak było warto bo miejsce i widoki były takie:

Takim oto biwakiem rozpoczęliśmy Cres
Widok na wschód
Obudził nas piękny wschód, śniadanie, pakowanie, nurkowanie i o 8:30 byliśmy już w kajakach. Jednak nie rozpędziliśmy się zbytnio i delikatnie płynąć podziwialiśmy piękne wysokie brzegi wyspy z ich gospodarzami czyli sępami płowymi - strażnikami wyspy Cres. Naliczyliśmy 50 sztuk co jak się później okazało stanowi jakąś 1/3 całej ich populacji na wyspie.

Pierwszy i jedyny wschód na wyspie 
Sępy
No ale po takim rozleniwieniu i pluskaniu w wodzie przyjęliśmy zjebkę w stylu "siedzieć to możecie w Poznaniu" więc zabraliśmy się do wiosłowania i zaliczając jak zwykle kąpiel i obiad dotarliśmy do kolejnego biwaku, który znajdował się na południowym cyplu. Mieliśmy piękny widok na wyspę Losinj, której światła mówiły nam, że gdzieś tam daleko jednak jest cywilizacja. Nie daleko nas rozbił się kajakarz-solista-bez namiotowiec ze Słowenii.
Kolejny dzień zaczął się ode mnie dość ciężką pobudką a mianowicie moja dolna warga wyglądała jak ta z Foresta Gumpa, którą posiadał niejaki Bubba ;-) Od tego czasu pojawiały się docinki typu "o twój kuter na krewetki płynie"... Trzeba było jakoś sobie poradzić ale błąd to brak pomadki ochronnej - jednak słońce i sól szybko robią swoje.
Płynęliśmy przez Osor pierwszą stolicę wyspy gdzie chłopaki zrobiły małe zakupy i nabraliśmy trochę słodkiej wody a biwak mieliśmy na zachodniej stronie gdzieś na wysokości jeziora Vransko.

Prowizoryczna ochrona przed syndromem Bubby
Dopływamy do byłej stolicy wyspy - Osor
 Środa miała być kolejnym lajtowym dniem - 20km w tym czilałcik w stolicy wyspy o tej samej nazwie co wyspa. Jak się okazało na końcu przepłynęliśmy znowu coś koło 40km ;-) W ten dzień mieliśmy najgorszą pogodę tzn. duże zachmurzenie ale ciepło a dodatkowo bardzo parno. Po dopłynięciu do miasta zrobiliśmy zakupy, skorzystaliśmy też z bankomatu.
Warto wspomnieć też o warunkach na wodzie bo jak się później okazało był to ostatni dzień kiedy mieliśmy morze delikatnie pofałdowane jak to określił Darek nie były to nawet "zmarszczki" a raczej "celulit" ;-)
Po dopłynięciu na biwak zrobiliśmy wieczorem jedyne przez cały pobyt ognisko, wypiliśmy po kubeczku wina i koło 21:00 zapadliśmy w sen tak jakbyśmy przeczuwali, że w czwartek przeżyjemy coś niezwykłego...

Dopływamy do stolicy wyspy
Standardowy posiłek - makaron z sosem
Pogoda w czwartek wróciła do normy - znowu słonecznie ale już wyczuwało się wiaterek. Mieliśmy około 8km do portu w Porozinie więc ruszyliśmy przed siebie. Po niecałej godzinie płynięcia założyliśmy fartuchy, woda zaczęła się bardzo szybko zmieniać. Pojawiły się fale. Dopłynęliśmy po 2 godzinach do portu, ja byłem już lekko przerażony, fale były takie że kajak Waldka znikał ale jego ciągle widziałem. Wiało od lądu centralnie mieliśmy pod wiatr i wiedzieliśmy że mamy przed sobą opłynięcia wyspy od strony północnej więc spodziewaliśmy się nie za ciekawych warunków przed dobre 10km. Chłopaki w porcie uspokoili mnie, że jest na razie luz i pływali w dużo gorszych warunkach. Przebraliśmy się trochę cieplej, oczywiście na naszych piersiach pojawiły się kamizelki asekuracyjne o fartuchach nie wspominając. Początek był w miarę łagodny, jednak przy wpływaniu na północny brzeg wyspy dostaliśmy srogą lekcję od Posejdona. Pojawiły się naprawdę wysokie fale (oszacowaliśmy je na minimum 3 metry). Po jakiś 5 kilometrach udało nam się znaleźć małą zatokę gdzie wszyscy padliśmy.
Ruszamy z Poroziny - bandera napięta jak nigdy
Krótki odpoczynek na jedynej przerwie
Po krótkiej regeneracji ruszyliśmy dalej mając przed sobą do przepłynięcia północną cześć wyspy, gdzie najbardziej dmuchało od Rijeki. Kajak Waldka już mi nie znikał bo znikał cały Waldek, który był ode mnie w odległości może 5 metrów dodatkowo jego słowa "o k... robi się coraz gorzej" nie podbudowały mnie...Było naprawdę nie wesoło. Oprócz fal wiatr wyrywał nam wiosła z rąk... Co gorsza nie mogliśmy płynąć blisko brzegu bo robił się bardzo nie przyjemny przybój. Fale mieliśmy cały czas nie regularne - a przed nami dobre 5km płynięcia w takich warunkach. Jakby tego było mało nie mieliśmy szans na wycofanie się - wysokie klify tylko nas dobijały i nie odsłaniały żadnego azylu. Wszystko było tylko w naszych rękach i głowach. Po opłynięciu północno-wschodniego cypla wiatr zelżał i płynęło się już zdecydowanie lepiej. Dopłynęliśmy na plaże w Beli gdzie padło kilka niecenzuralnych słów łącznie z groźbami telefonów do co niektórych żon... 

Tuż po dopłynięciu
Tym razem się udało 
Grupa nurków, która miała u bazę wskazała nam miejsce oddalone o jakieś 200m osłonięte od wiatru gdzie mogliśmy zostać na noc. Podsumowując dzisiejszy dzień oceniliśmy, że warunki w jakich płynęliśmy to 5-7 w skali Beauforta co przy założeniu, że na morzu powinno się pływać przy max 3 oznacza nic więcej jak tylko wielką głupotę. Po prostu poszczęściło nam się, a ewentualna wywrotka mogła by skończyć się tragicznie bo ja nie widziałem możliwości akcji ratunkowej.
Po takim dniu ustaliliśmy ze Zbigniewem, że odpuszczamy i kończymy przygodę ale po spotkaniu zarządu stwierdziliśmy, że płyniemy do portu w Merag skąd korzystając z promu wracamy na wyspę Krk.
Rano znowu trochę wiało i pojawiła się fala która jednak po godzinie kompletnie ucichła aby jakieś 5km przed portem pojawiła się na nowo. Więc znowu trochę bujało ale w porównaniu do dnia poprzedniego było bardzo bezpiecznie.

Nagle morze stanęło
W drodze na wyspę Krk
Pozostało nam tylko szybko kupić bilety na prom (wyszło z kajakiem za osobę 18 kun) i po 30 minutach byliśmy już na wyspie skąd zaczynaliśmy naszą przygodę. Leniwie płynęliśmy i delektowaliśmy się ostatnimi kilometrami naszej wycieczki bo uznaliśmy, że w sobotę już nie płyniemy. Zaszaleliśmy i nocleg spędziliśmy na dużym polu campingowym w miejscowości Krk - jednak ciepła woda i toalety nas skusiły. 

Wypływamy z portu Valbiska
Camping
Wieczorem poszliśmy zwiedzić starówkę, zafundowaliśmy sobie normalny obiad w restauracji.
W Sobotę Waldek przemieścił się autobusem po samochód i już o 10:00 zaczęliśmy pakowanie naszych zabawek. Po drodze jeszcze zakupy tutejszych przysmaków i koło 12:00 opuszczaliśmy na dobre wyspę Krk, a przed nami rysowała się podróż do domu na 15-16 godzin...
Podsumowując cały wyjazd to mieliśmy 6 pełnych dni płynięcia + 2 godziny w sobotę po przyjeździe. 
Przepłynęliśmy około 250km. 
Spaliśmy 6 razy na dziko i raz na campingu.
Pogoda rewelacja, noce ciepłe (15 C), adriatyk 19 C. 

Trochę cen z marketu Plodine (niestety Chorwacja jest dużo droższa niż np. Majorka)
* woda najtansza 1,5l - 2,5pln, 
* kawiorek - 4,00pln,
* gulasz w puszcze 300g - 12,00pln
* makaron z sosem porcja niby na dwie osoby ;-) - 9,00pln
* wino 3l - 18,00pln
* wino 1l - 9,00pln
* piwo 0,5l - 4,00pln

Cały wyjazd przedobry i na pewno tu jeszcze wrócimy - w końcu Chorwacja ma około 80 wysp ;-)

sobota, 23 sierpnia 2014

Pętla dookoła Konina

W sobotę w składzie Monika, Janusz, Andrzej, Zbyszek i ja wyruszyliśmy pociągiem do Konina.
Na miejscu byliśmy trochę po 8:00 i zaczęliśmy pedałować w stronę kominów ;-) Te kominy to zespół 4 elektrowni na północ od miasta z koniem w herbie, które dostarczają prawie 10% mocy krajowej!
Więc w woda w jeziorach bardzo ciepła.
Na początku trasa biegnie asfaltem by szybko przejść w drogi szutrowe i leśne co nam się bardzo podobało. Im bliżej bazyliki tym więcej asfaltu.
Z bazyliką w tle
Szybko dojechaliśmy do Lichenia gdzie cześć naszego peletonu postawiła na zwiedzanie tego miejsca, a część postanowiła odpocząć na łonie natury w otoczeniu prawie bąblującej wody w jeziorze.
Na pomoście w Licheniu
Po tym błogim odpoczynku ruszyliśmy na południe, żeby zdążyć na prom. Niestety nie udało nam się ponieważ byliśmy pewni, że prom działa do 15:00, a faktycznie promował do 13:00...  Po kilku pomysłach w tym o przejściu przez rzeką... postanowiliśmy dojechać do Konina i wrócić na szlak po drugiej stronie rzeki. Tak też zrobiliśmy ale jazda do Konina i tamże na pewno nie była przyjemnością jednak szybko zleciało i byliśmy znowu na pętli i zmierzaliśmy ku najwyższemu wzniesieniu w powiecie konińskim - Złotej Górze. Na sam szczyt, który osiąga 191m npm nie wjechaliśmy ale i tak było warto, podjazd bardzo ciekawy, niestety zjazd już mniej ze względu na miejscowe duże piachy.
Gdzieś w okolicach Złotej Góry
Szybszym tempem dojechaliśmy do Konina gdzie udało nam się złapać pociąg w okolicach godziny 17:00. Całą wyprawę skończyliśmy na Garbarach, jednak cześć peletonu postanowiła jeszcze zrobić mały oes nad Rusałkę gdzie tam po 19:00 definitywnie zakończyliśmy wyjazd.
Poniżej mapka, niestety z niepełną trasą ze względu na kłopoty z gpsem.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Dunajec + Białka

Jak co roku albo prawie co rok udaliśmy się w dużym gronie na południe a konkretnie na tor w Wietrznicach. Cała grupa liczyła 8 osób w tym 3 kobiety ;-) Wyjazd oczywiscie w srode wieczorem wiec w czwartek zawitalismy rano na tor gdzie czekaly na nas pokoje.
Niestety wody w Dunajcu nie wiele a do tego cale pole zawalone wiec się kotłowało, postanowiliśmy spłynąć przełom ze Sromowców do Krościenka.
Pogoda nam dopisała, a samo pływanie wyborne.
Darek i Marcin na wodzie, a przed nimi Trzy Korony
Dystans 20km pokonaliśmy w jakieś 3 godziny, a że mi i Marcinowi było ciągle mało to postanowiliśmy przejść przez góry po samochód.
Wędrówka zajęła nam jakieś 1,5 godziny, a widoki jak zwykle w Pieninach zapierały dech:


Warto też dodać, że niestety doszło do likwidacji jednej z atrakcji pobytu - byliśmy załamani faktem, że Restauracja Przełom w Krościenku została zlikwidowana... To był cios po którym ciężko nam było się podnieść...

W piątek powstał ten sam dylemat i stwierdziliśmy, że robimy powtórkę z rozrywki czyli spływ tym razem ze Sromowców Niżnych i kończymy w Szczawnicy, a potem na Sokolice.
Płynęliśmy również żwawo a po zakończeniu na obiad do Restauracji nad Grajcarkiem przy dużym parkingu. Wystrój podobnie jak w Przełomie, ceny i jedzenie też więc byliśmy najedzeni czyli zadowoleni a tęsknota trochę ucichła.
Nad Grajcarkiem - polecam!
Dunajec z Sokolicy
Po wejściu na Sokolicę wróciliśmy do Krościenka skąd na tor zabrał nas Zbigniew. Popływaliśmy jeszcze trochę na torze i postanowiliśmy, że w sobotę przemieszczamy się do Jurgowa.
Mimo docierających do nas informacji, że w Białce nie ma wody dojechaliśmy do szałasów i okazało się, że to prawda.
Ujście Jaworowego do Białki - pegel Łysa 175cm, Trybsz 195cm 
Jednak postanowiliśmy, że tu zostajemy - szum wody i brak ludzi przekonał nas, że warto tu zostać. Postanowiliśmy, że przepłyniemy standardowy odcinek z szałasów do mostu w Czarnej. I mimo, że było sporo rycia po korycie to pojawiło się też kilka ciekawych nowych miejsc, które nas zaskoczyły. Ogólnie na pewno się dało i to bez wychodzenia z kajaka.
Po dojechaniu do bazy z Marcinem stwierdziliśmy, że jeszcze trochę pochodzimy i poszliśmy w góry, lądując finalnie na Słowacji gdzie wiedząc, że chodzi się tylko po szlakach zboczyliśmy z nich oczywiscie trafiając na straż... Tym razem się udało ale przez chwilę było nie miło.

Marcin trenuje na "bąbelku"
Gdzieś tam w oddali jest Gerlach
W Niedzielę rano spakowaliśmy się i ruszyliśmy do domów w podróż, która zawsze jest ciężka i jak zwykle obiecaliśmy sobie, że jedziemy tutaj w tym okresie ostatni raz - jak będzie w przyszłym roku zobaczymy ;-)

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Mallorca - El Arenal

W tym roku urlop przyszedł przed wakacjami i na początku czerwca udało nam się wyjechać do Hiszpanii na największa wyspę z archipelagu Balearów - Mallorcę.
Podróż tym razem dużo szybsza - o 8:15 wyszliśmy z domu a o 12:50 już rozpakowywaliśmy się w pokoju hotelowym czyli  taxi na lotnisko - samolot na wyspę z Ławicy i autobus do Arenalu. 
Przez cały pobyt pogoda wybitna na plażowanie czyli 30 C, mały wiatr i bezchmurne niebo. 
"Nasza plaża" w Arenalu
W hotelu mieliśmy śniadania (bardzo obfite), obiady i kolacje na mieście lub po prostu bagietka z chorizzo lub sobresadą (to taka ichniejsza metka z dużą ilością papryki) - zresztą przy takiej gorączce człowiek nie jest głodny jak wilk. 
Poniedziałek i wtorek to beachowanie, a wieczorem wino na plaży.
Plaża po zachodzie słońca
Ale, że trzeba było rozprostować kości to wybraliśmy się w środę na wyprawę rowerową. Rowery wypożyczyliśmy nie daleko naszego hotelu z http://www.ciclosquintana.com/?lang=en
Polecam pełen profesjonalizm. My za rower trekkingowy (Merida, KTM) zapłaciliśmy po 12 euro. I pojechaliśmy na południe. Upał dawał się we znaki więc gdzie mogliśmy wskakiwaliśmy do wody. Ale na pewno było warto - choćby dla takich widoków:
Okolice Sa Torre
Po zerknięciu na mapę okazało się, że mamy fajną drogę do Llucmajor skąd już kawałek i Cura zdobyta.
Do Llucmajor jechało się bardzo przyjemnie, a po dojechaniu zostałem sam na placu boju i ruszyłem zdobyć Cure. 
Już po opuszczeniu miasta zaczął się podjazd, który trwał do samej góry i miał około 10km z czego ostatnie 5km już naprawdę dawało się mocno we znaki. Cienia prawie w ogóle, przechodziły mnie dreszcze i dojechałem - choć przyznam, że nie była to jazda na zwycięstwo etapowe i musiałem zaliczyć dwie przerwy ale na górze nie padłem jak zabity i po zjedzeniu banana i wypiciu sporej porcji płynów ruszyłem na dół.
Tędy się wspinałem
Potem do Arenalu mieliśmy już delikatnie z górki ale niestety pod wiatr.
W czwartek rano ruszyliśmy wynająć auto - koszt na 3 doby: 80 euro. Więc przy 4 osobach wyszło naprawdę nie wiele. Wlaliśmy jeszcze Pandzie za 20 euro i jeździliśmy 3 dni robiąc coś koło 400km.
W czwartek jeżdziliśmy od Palmy przez Valdemosse do drogi na Sa Calobrę, Incę, Manacor, Porto Cristo. Gdzie mogliśmy zażywaliśmy kąpieli. W piątek i sobotę już trochę ograniczyliśmy jazdę i skupiliśmy się na leżakowaniu ale na bardziej kamienistej plaży z dala od zgiełku.
Plaża Portalls Vells
Podsumowując cały wyjazd to jeżeli ktoś lubi leżakowanie, ciepłą wodę, wysokie temperatury, dużo imprez, to na pewno dobrze trafił - Majorka jest właśnie takim miejscem. Choć jeżeli się chcę to wystarczy odjechać 5km od większych miast i można znaleźć fajne zatoczki gdzie nikogo nie ma i jest tylko piękna przejrzysta wodą i szum fal ;)

Co do cen to porównywalne jak w Polsce - nasz główny sklep to market mercadona, trochę cen (w euro):
* bagietka - 0,40
* kielbasa chorizzo 200g - 1,60
* sobresada 200g - 1,40
* wino w butelce od 1,00
* piwo san miguel - 0,80 (na bulwarze przy plaży za zimną puszke 0,5l - 1,00)
* maslo 250g - 1,20
* pepsi 2,25l - 1,10
* czekolada - 1,00
* pomidory - 0,90

Inne:
* rower trekkingowy - 12 euro (od 9:30 do 19:00)
* wynajem fiat panda - 30 euro za dzień (za 3 dni 60 euro) + 20 euro ubezpieczenie
* mieso kebab + frytki + surówka - 5,50
* paella - 7-9 euro
* autobus z lotniska do arenalu - 3,00
* autobus z arenalu do palmy - 1,50

środa, 11 czerwca 2014

Cycling on Mallorca

Niestety plan z Sa Calobrą nie wypalił i pozostała Cura.
I tak jestem zadowolony bo nie było lekko - 32 C w cieniu, bez chmurki i wiatru i tylko ja na rowerze trekkingowym...
Poczułem się trochę jak na wielkich Tourach i tym bardziej chylę czoła.
Przed głównym podjazdem
Na górze wielka satysfakcja i mimo wszystko trochę żal, że tak wolno ;)
Panorama ze szczytu
 

niedziela, 18 maja 2014

Zalewy Nadarzyckie

W piątek po pracy wybraliśmy się do Nadarzyc w celu przepłynięcia kawałka Piławy i kilku jezior. Wieczorem dojechaliśmy do Nadarzyc gdzie zaczęliśmy pakować nasze kajaki. Do biwaku mieliśmy jakieś 2km ale nie spieszyło nam się bo widoki mieliśmy mniej więcej takie:
W drodze na pierwszy biwak
Po dopłynięciu do wysepki szybko rozbiliśmy nasze obozowisko i zasiedliśmy do ogniska. Rano obudziła nas piękna pogoda, a w Poznaniu w tym czasie było szaro, brzydko i deszczowo.
Obozowisko
Dopłynął do nas Marcin i po szybkim pakowaniu ruszyliśmy już w czwórkę przez zalewy w stronę jeziora Pile. Spotkaliśmy jeden spływ i trochę wędkarzy - a tak dookoła cisza, spokój, łabędzie, kormorany, czaple. Koło 16:00 dobiliśmy do jeziora Pile gdzie przez jakieś 30 minut zmagaliśmy się z wiatrem w twarz i walką z nie złą falą. Po przepłynięciu tego odcinka mieliśmy przed sobą kilka mniejszych jezior i nie spiesząc się koło 19:00 dotarliśmy na wyspę koło Łubowa. Wieczór spędziliśmy podobnie jak w piątek z tym, że już o 23:00 byliśmy w namiotach. W Niedzielę wstaliśmy o 7:00 z wielką ulgą bo przez całą noc lało i grzmiało a rano nic. Szybkie śniadanie i w drogę powrotną do Nadarzyc. Znów cisza i spokój, brak słońca ale warunki wymarzone na pływanie - zero wiatru i temp około 15-20 C.
Gdzieś na jeziorze
Koło 15:00 dopłynęliśmy do auta gdzie po spakowaniu zarzyliśmy pierwszej kąpieli wiosennej, a potem na pierogi do Ostrowca i do Poznania. Ogólnie wyjazd na celujący - niski koszt, spokój cisza w cenie, sporo pływania (zrobiliśmy jakieś 60km), dużo śmiechu, ptaki dookoła, mało ludzi.
Jeżeli pływać kajakiem to właśnie tak!

piątek, 9 maja 2014

Ścigania we Włoszech nadszedł czas

Dzisiaj w Irlandii (!) rusza Giro d'Italia.
Wśród faworytów, a są to Quintana, Rodriguez, Scarponi, Pozzovivo, Uran, Evans czy Hesjedal jest też Rafał Majka - w tym wyścigu lider Saxo Tinhoff.
Będzie się działo bo kolarzy czeka 9 górskich etapów.
Wyścig będzie transmitowany w Eurosporcie między 14:30 a 17:30, a wieczorami Eurosport 2 od 20:30 do 22:00.
Oficjalna strona: http://www.gazzetta.it/Giroditalia/2014/en/

czwartek, 1 maja 2014

Osowa Góra - second attempt

W czwartek w przerwie w pracy wybrałem się żeby zmierzyć się z Osową Góra. Zaparkowałem samochód na parkingu przy Tesco i zacząłem zmagania - na początek ul. Spacerową do zbiorników i w dół szosą do drogi nr 430 na Mosinę - stąd też jest dobry podjazd i warto się z nim zmierzyć.
Drugie podejście to ul. Pożegowska też nie było lekko...
Ogólnie czas poprawiony od pierwszego razu o pół minuty więc całkiem sporo ale jest jeszcze nad czym pracować. 
Jeżeli ktoś chce zaznać gór w okolicach Poznania to polecam powalczyć z Osową - trzy asfaltowe podjazdy (ul. Spacerowa, Pożegowska i od Puszczykówka) po około kilometrze. Jak się zrobi po 3 z każdego to wyjdzie bardzo mocny trening. Momentami nachylenie sięga 11-12%. 
Drugie takie podobne miejsce w okolicach Poznania? 
Widok z ulicy Skrzyneckiej na Osowej Górze

środa, 23 kwietnia 2014

Poświąteczne spalanie

We wtorek po pracy postanowiłem zmierzyć się z Osową Górą. A żeby było trochę inaczej wybrałem się tam przez Garaszewo i Rogalinek.
Osowa Góra
Celem był uważany za jeden z trudniejszych (ponoć najtrudniejszy) podjazdów w Wielkopolsce - Osowa Góra przez ul. Spacerową. Profil podjazdu wygląda tak:
Info i profil podjazdu na Osową Górę przez Spacerową
Podjazd zaczyna się przy torach kolejowych na ulicy Pożegowskiej, następnie skręcamy w Spacerową, kończymy przy zbiornikach. Dałem z siebie prawie wszystko, a mój czas 4:23 nie powala ale wiem, że jeszcze można sporo poprawić i jakieś tam zapasy jeszcze są do wykorzystania ;-)
Na Osową Górę jest sporo różnych podjazdów i można tu się zmęczyć - myślę, że 5 podjazdów już daje się mocno we znaki.
Przy okazji polecam stronę http://www.altimetr.pl/ gdzie są chyba wszystkie ważniejsze podjazdy w Polsce. 
Wtorkowa trasa